niedziela, 21 grudnia 2014

Oczekiwanie.

Wariuję na punkcie świąt. Kocham zapach pierniczków roznoszący się rozgrzewającą smugą po całym mieszkaniu (już od końca listopada tworzę misterne cudeńka choinkowe, zaprzęgając do pracy wszystkich członków rodziny i nie tylko). Z rozkoszą chadzam na imprezy pierniczkowe i bombkowe. Produkuję święta. Uwielbiam robić prezenty - literalnie - podmalować, podkleić, wymyślić, dorysować, przyszpilić. Lubię też kupować (od października chomikuję kolejne fragmenty mikołajkowej układanki). Przepadam za kolędami. Za "krismas songami". Cały grudzień fruwam z radości i oczekiwania 20 cm nad ziemią. Pitraszę, pichcę, piekę, mieszam, warzę. Dekoruję też dom. Tam światełka, tu świeczki, lampki, choinka, durnostojki, pozytywki fałszywie wygrywające "Cicha noc", skarpety na słodycze, itd. No i stajenka. Stajenka musi być.

Staram się w tym cudownym nastroju oczekiwania nurzać Józefa. Tłumaczę, opowiadam historię Świętej Rodziny, mówię, kim był Mikołaj, razem piszemy do niego list. I czekamy na święta, śpiewając kolędy.

I ryczeć mi się chce, kiedy widzę zafrasowaną minę mojego syna, rozkminiającego kolędy, przepuszczająego słowa przez filtr swojego małego serca.
- Mamusiu, a dlaczego Jezus nie miał gdzie mieszkać? A czy ja mógłbym mu dać moją kołderkę, żeby nie płakał z zimna?

Wesołych Świąt! Zadumanych.