piątek, 3 kwietnia 2015

Gwoli ścisłości.

Józef przez większość swojego czteroletniego jestestwa jest dzieckiem długowłosym. W zeszłym roku w czerwcu (podczas kosmicznych upałów) postanowiłam mu ulżyć i skrócić włosy. Ponieważ nie mam wprawy... skracałam, poprawiałam, w końcu musiałam ratować wizerunek syna maszynką. I tak przed moimi oczami ukazał młodociany recydywista. Chłopiec po wszawicy. Mały powstaniec. Nawet sąsiedzi załamywali ręce i walili na oślep: "A taki był ładny! Co pani zrobiła?". Wprawdzie włosy odrosły (na kształt czeskiej fryzury piłkarskiej), ale pozostała niezmącona niechęć Józefa do zabiegów włosowych - od mycia po ścinanie. Przedświątecznie zaproponowałam wizytę w salonie fryzjerskim.
- Dżozef, a może chciałbyś przed świętami podciąć grzywkę?
- Nie! Ja chcę mieć długie włosy. Z tyłu! I z przodu! I... obok! I... obok!

A propos precyzji wyrażeń: - Mamo, poproszę wodę, bo aż się trzęsę z pragnienia.