czwartek, 9 kwietnia 2015

Nasz bagaż.

Od dwóch lat rodzinnie dźwigamy ogromny ciężar - śmierć naszego dziecka. Małego chłopczyka. Jędrka. Ani dojrzałość, ani upływ czasu nie pomagają zrozumieć i przejść nad "tym" do porządku dziennego. Możemy tylko starać się żyć normalnie i dbać o pamięć tak, by nie przesłaniała "tu i teraz". Siłą rzeczy Józef dorasta w świadomości śmierci. Wie, że miał brata. Odwiedzamy go wspólnie na cmentarzu, co staje się przyczynkiem do zadawania pytań, na które odpowiedzi udzielam po omacku. Dlaczego umierają dzieci? Dlaczego ciężko chorują? Czy dzieci umierają jak dorośli? Dokąd idą po śmierci? Nie wiem.

Kiedyś moja mama powiedziała Józiowi, że Jędruś ma skrzydła i nocą frunie na księżyc, by razem z dziadkami Stanisławami łowić ryby. Niedawno w przedszkolu rozmawiałam z babcią Emilki z grupy Józia, która wspominała swojego męża zmarłego jakiś czas temu. Zatkało mnie, kiedy Józef chwycił ją za rękę i pokrzepiającym głosem powiedział: "Spokojnie, pewnie dziadek Emilki łowi teraz ryby na księżycu razem z moim bratem i dziadkiem pra".

Dziś. Ja, Wojciech-tato, Józef:
- A co będzie, jak moje serce przestanie bić? - moje na moment zamarło, kiedy to usłyszałam.
- No wiesz...
- Nie będę żył?
- No... Nie będziesz.
- A jak ty, tato, umrzesz? To co? To ja  będę bardzo płakał. I zostanę z mamą tutaj. Ale jak moje serce przestanie wtedy bić, to już nie będę wtedy płakał, bo będę razem z ciebie.

Taki mały człowiek...

Płakaliśmy.