czwartek, 12 listopada 2015

Krynica.

Czytaliście kiedyś Jeżycjadę? Bo ja tak. Chętnie i regularnie. I zawsze pałałam szczerą niechęcią do genialnego Ignacego Grzegorza, który w wieku lat czterech samodzielnie czytywał na dobranoc Plutarcha lub Leśmiana (albo coś równie ambitnego). Abstrahuję od tego, że niezmiennie miałam wrażenie, że postać tego młodocianego geniusza jest wyssana z palca. Do czasu, gdy Józef całym swym jestestwem ze mnie zadrwił.

Czytam mu na dobranoc bajki, a gdy znikam za progiem, sam sięga po literaturę z serii "a dlaczego?" - fizyka, chemia, biologia dla dzieci. Alternatywę stanowią wiersze (zwłaszcza Jachowicza) lub Harry Potter. Z potrzeby serca. Bez przymusu. Zaczęło się od przeglądania obrazków, teraz ma charakter wieczornej lektury relaksacyjnej, zaspokajającej głód wiedzy.

Mamy już przesłodkie efekty:

- Mamo... Wolę, kiedy cząsteczki zupy są leniwe. Poczekam aż przestaną pędzić. A ty wolisz, jak są żwawe? - w ten iście ekspercki sposób syn zapytał, czy lubię, kiedy zupa jest gorąca. Bo on woli chłodną.

- Ojej. Przepraszam za beknięcie. To bąbelek powietrza z żołądka unosi się do góry. A jak się puszcza bąka, to bąbelek powietrza z jelit wychodzi dołem. Wiesz? - i uśmiecha się serdecznie.

Wiem, trzpiocie mądraliński.