piątek, 27 listopada 2015

Wymyślony przyjaciel.

Od jakichś dwóch lat Józefowi towarzyszą wymyśleni przyjaciele. Na początku był Tabaluga - bajkowy smok, którego niewidzialną postać zmuszona byłam całować na dobranoc, uważać, żeby nie usiąść na nim, kiedy wspólnie z Józefem wypoczywał na kanapie, przygotowywać smocze posiłki. W razie czego Józef przypominał:
- Mamo, uważaj na tego... żółto-zielonego. - godne miał życie, choć krótkie.

Od pewnego czasu jest z nami Błażej. Postać kultowa o precyzyjnie nakreślonym życiorysie - 41 lat, żona Liliana (sic!), syn Natan. Samochód zmienia często. Pracuje ciężko. Uczciwy. Rodzinny. Długie włosy. Blondyn. Uczy się norweskiego. Jest też bohaterem - czy to uprzejmej rozmowy z sąsiadką ("A wie pani, jakie Błażej ma auto?"), czy też nowego gatunku, który pojawił się w dziecięcym repertuarze - przypowieści.

Sytuacja miała miejsce na parkingu - zwiedzamy auto kumpla, bezpiecznie od strony chodnika. Ja stoję, Józef podniecony ogląda, dotyka, przyciska. Lata jak z piórkiem. W końcu, wbrew mojemu zakazowi, obiega auto, żeby zobaczyć światła awaryjne.
- Józef, stop. Nie wolno wybiegać ci samemu na parking! Rozumiem, że chciałeś zobaczyć światła, ale powinieneś poczekać na mnie. - tak, tak. Matka-helikopter.
- Mamo, ale Błażej też kiedyś miał taką sytuację. Wybiegł na ulicę, chociaż tato mu zabraniał i jechał samochód. I wiesz co? - tłumaczy pogodnie, patrząc mi w oczy. - Przeżył. Nic mu się nie stało.

Kto sieje wiatr, zbiera burzę.