tag:blogger.com,1999:blog-8925049011205373552024-02-20T15:43:14.748+01:00Matko Święta! * blog nie zawiera treści religijnych <br> <br>
To my - Józek (syn) i Lilka (matka, niekiedy święta, częściej nieszczególnie). Kochamy i podziwiamy. Siebie, innych, świat, drobiazgi i wielkie formaty. Przeżywamy, obserwujemy, rozmawiamy. A ja, mama, zapisuję. Dla siebie i Ciebie. Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comBlogger115125tag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-15488169654531004212023-02-11T10:20:00.001+01:002023-02-11T10:20:04.895+01:00Jaka to melodia?Sobota. Śniadanie. Kawa. Ploteczki. Śpiewamy "Sto lat" w tonacji mollowej - tak w ramach śmieszków.<div>- Mamo, a jak mamy w szkole muzycznej interwały, to wiesz, co ja sobie śpiewam na tercję małą, bo nie "Czerwone jabłuszko"? "Stary niedźwiedź mocno śpi" w moll.</div><div>- A na kwartę co śpiewasz? "Płonie ognisko w lesie"?</div><div>- "Sajuz nieruszymyj".</div><div><br></div><div>No i ma 5 z kształcenia słuchu. </div><div><br></div><div>Ale 1 z poprawności politycznej 🙄 </div>Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-1660099388039962872017-07-08T15:20:00.001+02:002017-07-08T15:20:28.309+02:00Post hydrauliczy.<p dir="ltr">Raz do roku wyjeżdżamy z chórem na warsztaty, zabierając wszystkie przyległości. Dzieci (aktualnie sztuk 6), mężony, psy. Intensywna praca przetykana jest sielanką - dobrą kawą, krzepiącymi rozmowami, domowymi wypiekami, spacerami. </p>
<p dir="ltr">Kiedy ładowaliśmy akumulatory urodzinowym serniczkiem Emilki, nadbiegł wzburzony Józef i wyryczał z pasją:<br>
- Mamo! A Kamila i Hania dotykały tej kostki w toalecie, a potem brały palce do buzi!<br>
- Kolego, a ty musisz kablować?<br>
- W tej sytuacji to chyba... kiblować. </p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-22282993191337914982017-06-25T11:13:00.001+02:002017-06-26T00:39:26.909+02:00Balon.<p dir="ltr">Wracam z pracy później. Za późno. Jadąc pociągiem, wiercę się niespokojnie. Tęsknię. Mam wyrzuty sumienia. Od progu wita mnie radosne: "Mamo! Wróciłaś!". Klik. Znowu jestem naprawdę. </p>
<p dir="ltr">Niedziela. Jedyny wolny dzień w tym, wybitnie zresztą ciężkim, tygodniu. Gorąco jak w piekle. Dusza objuczona problemami, a od świtu harmonogram napięty. Zapierdalam po mieście, spinam tematy, zdążam, nie zdążam i chyba akumulator pada. I gdzie ja podziałam ten paragon? I zapomniałam skarpet dla dziecka. I telefon zostawiłam w chacie. Która godzina? Zaczynam się irytować. Językiem rozcieram o podniebienie wszystkie brzydkie wyrazy, które chciałabym teraz wykrzyczeć. Tupiąc. A Józek ględzi bez przerwy. Ględzi i nuci. Natomiast ja potrzebuję spokoju. Ciszy. <br>
- Józek, jestem wściekła. Byłbyś uprzejmy pomilczeć przez moment? <br>
- No, ale mamo. Mogę ci coś powiedzieć?<br>
- Józef, błagam...<br>
- No, ale...<br>
- Józef! Cisza! Chwila ciszy! Rozumiesz? Bez nucenia i gadania! - syn się obraża. Mnie wybuch też nie pomaga. </p>
<p dir="ltr">Nie mija 30 sekund, kiedy młodzież kojąco zagaja:<br>
- Słuchaj, a wiesz, że ja umiem być cicho? Inaczej można powiedzieć, że jestem wtedy zamknięty w sobie. Czyli powściągliwy. Jak Finlandzycy, wiesz? Oni są zamknięci w sobie. Jak ja teraz. - i tak sobie peroruje. Buzia mu się nie zamyka. A ja pękam jak balon. Rechoczę. Jestem. </p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-48531456037901144232017-04-03T20:19:00.001+02:002017-04-03T23:00:42.327+02:00Krew z krwi.<p dir="ltr">Słynę w rodzinie z pewnej dość hm... specyficznej umiejętności. A właściwie jej braku. Otóż za wafla nie umiem opowiadać dowcipów. Marnuję nawet najbardziej soczystą puentę, zapominając o jakimś istotnym szczególe. Opowiadanie często zaczynam od końca, a kiedy zorientuję się, że spaliłam, wybucham homeryckim śmiechem. No i wychodzi na to, ze jedyną rozbawioną osobą jestem ja. Bawią mnie też suchary. No i bywa, że chichoczę w samym środeczku żartu, doceniając absurdalne zawiązanie akcji, cechy konstrukcyjne. Niech szlag trafi teorię literatury. Niech cholera weźmie strukturalizm. I Wielkie Figury Semantyczne!</p>
<p dir="ltr">Syn zdecydowanie udał się w mamine ślady. Upadł sobie obok mojej, suchawej ostatnimi czasy, jabłoni i pielęgnuje rodzinną tradycję, sypiąc dowcipami z rękawa. Udatnie.</p>
<p dir="ltr">- Mamo! Mamo! A wiesz, co fryzjer ma w lodówce? - pyta Mistrz Suchara. <br>
- Otóż nie wiem. - no przecież nie powiem, że "ma szynki". Niech se poszarżuje. - Co? <br>
- SZYNKI! - wykrzykuje Józef, zataczając się ze śmiechu. </p>
<p dir="ltr">Takie DNA to ja rozumiem!<br></p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-89079004589722047832017-04-01T09:07:00.001+02:002017-04-03T15:17:27.135+02:00Tyle wiemy o sobie.<p dir="ltr">Wieczór. Samica i jej młode pielęgnują więzy rodzinne. W legowisku. Czytając baśnie, które w naturalny sposób naprowadzają wieczorne dyskusje na tor ontologiczny. </p>
<p dir="ltr">Gadamy o istocie miłości w życiu, o szczęściu, szacunku. </p>
<p dir="ltr">- No widzisz. Serce jest najważniejsze. - pokusa wygłoszenia komunału jest silniejsza od szkiełka i oka.<br>
- Nieprawda. Żołądek i wątroba. - racjonalizuje Syn, po namyśle dodając. - I drogi żółciowe.</p>
<p dir="ltr">Typowy facet.</p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-31332843911580278002017-02-14T13:34:00.001+01:002017-02-20T07:28:39.953+01:00Wpis walentynkowy.<p dir="ltr">Kolacja. Dziecku ust korale się nie zamykają. Piskom, chichotom, gawędom nie ma końca. Rozbrykany Józ zwija dłoń w trąbkę, wystawia przez nią jęzor, by wyznać:<br>
- Mamo, nie mogę się doczekać, jak będę dorosły.<br>
- Dlaczego? - pytam. Ostatnio, jak chciał być dorosły, chodziło o możliwość picia pepsi i posiadanie prawa jazdy.<br>
- Będę mógł się całować o tak. - i demonstruje namiętny pocałunek. - Z językiem. - uśmiecha się szelmowsko. Ja także.<br>
- Ale wiesz, że to przeważnie z kobietą, którą się kocha? <br>
- A ja kocham ciebie! - i diablo uradowany puentą, stara się oblizać moją twarz. </p>
<p dir="ltr">Trzeba ważyć słowa przy Edypie.</p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-9115155883198355502016-12-09T20:37:00.001+01:002016-12-10T23:21:44.231+01:00Świat wartości.<p dir="ltr">Piątek, godz. 18.00. Wracamy z angielskiego przez skwer - chodnik skrzy się w świetle latarni, chłodek mrozi oddechy. Gadamy o życiu, zawiłościach lingwistycznych, kibelkach. W torbie niosę dwa pączki - taka nasza piątkowa tradycja podwieczorków. Odrobina rozpusty po pracowitym tygodniu. Dostrzegam monetę, więc schylam się, podnoszę i chowam do kieszeni płaszcza:<br>
- Widziałeś? Znalazłam grosz. Na szczęście. <br>
- Na szczęście... - schyla się Józef. - Znalazłem patyk.</p>
<p dir="ltr">Spod szalików słychać dwa parsknięcia.</p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-20955060437302971792016-11-25T17:27:00.001+01:002016-11-25T17:27:24.244+01:00O genach.<p dir="ltr">- Mamo, płyta się skończyła. WyłANczyć? - wyzywająco patrzy mi w oczy syn. Uśmiech drga w kąciku ust.<br>
- Wyłącz. - ignoruję zaczepkę. Syn idzie do pokoju. WyłANcza, głośno i wyraźnie referując. Wraca do kuchni, by radośnie oświadczyć:<br>
- Wyciągłem płytę, mamo. <br>
- Grzeczniusi Józinek. - chwalę i całuję w czółko. </p>
<p dir="ltr">Bo synek nie znosi zdrobnionek.</p>
<p dir="ltr">1:1<br>
</p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-87315482267482117212016-11-19T14:44:00.001+01:002016-11-19T14:44:01.920+01:00O literaturze.<p dir="ltr">- Mamo, patrz, jaką grubą książkę narysowałem. Ma trylion stron! Jest cięższa od Biblii i moich map! - krzyczy zaaferowane dziecko. <br>
- O. A kto napisał taką grubą książkę? - dociekam.<br>
- Maria Dąbrowska.</p>
<p dir="ltr">To mogła być tylko ona. Albo Orzeszkowa.</p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-7415641068874880942016-08-19T17:05:00.001+02:002016-08-19T17:17:51.460+02:00O tym, że warto pojechać do Hydropolis.<p dir="ltr">W naszym przypadku obiad to nie tylko strawa dla ciała. Przede wszystkim jest on gimnastyką intelektualną. Nieustanne dywagacje, dyskusje, spory. Między kęsami, z pełnymi ustami, bulgocząc, ciamkając - gadamy. Jedni bardziej (Józef), inni mniej (ja). </p>
<p dir="ltr">Właśnie próbowaliśmy rozwikłać kwestię powstania wszechświata i Boga, gdy dziecko doznało oświecenia:</p>
<p dir="ltr">- Mamo, ale przecież Bóg nie stworzył wody!<br>
- Tak, a kto?<br>
- Wodór i tlen!</p>
<p dir="ltr">Pułapki nauki.</p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-83408230258023161302016-08-02T00:08:00.003+02:002016-08-02T00:18:59.755+02:00Prztyczek w nos.<div>
Piszę, zapisuję szkic, odkładam na tydzień, otwieram, kasuję, odkładam na później, dopisuję, odkładam na całą wiosnę. Słowa się do mnie lepią, zastygają, pęcznieją, aż w końcu zupełnie się wymykają. </div>
<div>
</div>
<div>
A chciałam napisać coś ładnego. O wakacjach. O szcześciu. O sensie.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Oddaję pole.</div>
<div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLJ3aL2ENLC233WvmBxBQb7yuzXKo-E3Jvs7QS9xQPPnNKpg73sQlW922EcomNDQdzjIgPzxzr50hcLJ8wxDe80eF9SUEg1aam-iAGOc3As3mDioaDsQjqNHLmI2UMYCo3_8ECG4gL39w/s1600/20160718_143916-COLLAGE.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLJ3aL2ENLC233WvmBxBQb7yuzXKo-E3Jvs7QS9xQPPnNKpg73sQlW922EcomNDQdzjIgPzxzr50hcLJ8wxDe80eF9SUEg1aam-iAGOc3As3mDioaDsQjqNHLmI2UMYCo3_8ECG4gL39w/s320/20160718_143916-COLLAGE.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
* zdjęcie centralne sponsoruje producent pieczywa, firma Hert z Dolnego Śląska**.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
** tak, wiem, mam potencjał reklamowy :P</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
</div>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-84027488496402296402016-06-07T22:56:00.000+02:002016-06-08T10:03:06.295+02:00Logika.<p dir="ltr">Podgryzamy sobie arbuza. To znaczy ja podgryzam. Dziecko pochłania ilości charakterystyczne dla dorosłego słonia w okresie wzmożonego wysiłku fizycznego. Po rękach i twarzy (dziecka) cieknie różowy sok, toteż wygląda jak malutki wege-satanista. Rozmowom, uśmiechom i błogim posapywaniom nie ma końca. Wtem z pokoju dobiega głęboki (taki "Maciej Zembaty z chrypką") bas dziadka:</p>
<p dir="ltr">- Józek! Ile ci jeszcze zajmie kolacja? <br>
- Pięćset! - odpowiada łaskawie syn.<br>
- A ile to jest? <br>
- Sto plus czterysta. - cedzi niemal uprzejmie, nie przerywając posiłku, tę oczywistość.</p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-21178038237475169342016-05-29T23:57:00.001+02:002016-05-30T20:07:31.426+02:00Niedziela.<div dir="ltr">
Zdarza nam się wyjść do ludzi (mam nadzieję, że i na ludzi kiedyś się uda). Są obawy, ale podejmujemy ryzyko spotkania z Homo sapiens, rozmów, radości, obecności. Zawsze przecież możemy po angielsku wrócić do domu na kolejny odcinek "Rancza". W bezpieczną strefę kapci. </div>
<div dir="ltr">
Ten weekend był dla nas wyjątkowy. Po pierwsze dlatego że Józef był na koncercie Lao Che, który to zespół kocha nad życie. Zachwycony obserwował scenę, na której rządził Spięty z gitarą (- Mamo! Mamo! Widziałaś, jaką on ma gitarę?!? Zielono-białą! Jak Głażej!). Co więcej w napięciu czekał do końca koncertu (a skończył się po 21.30) na ukochany utwór "Bóg zapłać", który niestety nie pojawił się na setliście. Ale byli "Chłopacy". Uf. Po koncercie dziecko uroczyście przyrzekło, że powie Spiętemu, że nie należy mówić "daj mi!", a już zwłaszcza do Boga. Wystarczy powiedzieć "proszę". Stanęło na tym, że napiszemy maila. Oczywiście dopiero, gdy udało mi się odwieść syna od przedzierania się przez tłum na scenę. Dotarłszy do auta, zmuszona byłam włączyć ukochaną piosenkę z jutjuba. Rzygam płytą "Gospel". </div>
<div dir="ltr">
Dziś natomiast byliśmy gośćmi znajomej z chóru, która sprosiła całe nasze niewielkie, czterogłosowe grono z przyległościami. Józef był moją - całkiem zgrabną, trochę głośną, ale uroczą (jak zwykle) osobą towarzysząco-degustująco-skaczącą. Mr Wszędziemniepełno był zachwycony trampoliną, ciastem i gospodarzami. Nie omieszkał teatralnym szeptem zapytać:<br />
- Mamo, a pani Marzena, to ta młoda pani z cienkim głosem? - każda kobieta koło czterdziestki byłaby zachwycona takim komplemetem. </div>
<div dir="ltr">
Jedzenie również sprowokowało pojawienie się barwnych metafor: <br />
- Mamo, ten ser smakuje jak kibelek u mnie w przedszkolu. - powiedział zachwycony Józef, zjadając kawał sera camembert do ostatniego okruszka. </div>
<div dir="ltr">
Towarzystwo, w jakim młodzieniec został usadzony, wzbudziło natomiast wątpliwości: <br />
- Mamo, a obok mnie siedział... Probąszcz? - zapytał teo-entomolog Józef, wywołując moje najszczersze rozbawienie. </div>
<div dir="ltr">
Zachwyt wywołał także fakt, że Józef miał okazję poznać... Józefa. Dwunastoletniego. Grającego na klarnecie. (- Wow! Mamo! Ale super!)</div>
<div dir="ltr">
Ale najważniejsza i tak jest miłość. A tę wyznał Józef czternastoletniej córce gospodarzy, Hiacyncie -pięknej blondynce o czarującym uśmiechu, którą po męsku ujął za rękę i nie puszczał do chwili, kiedy trzeba było wychodzić. Raz po raz tylko wzdychał: <br />
- Zakochałem się. W Hiacyncie.</div>
<div dir="ltr">
Nie wiem, czy to uczucie przetrwa. W kąpieli pytał, jak ma na imię jego ukochana. </div>
<div dir="ltr">
Ale decyzja została powzięta. Do szkoły muzycznej chce iść na klarnet. Tak jak Józef. I na gitarę basową. Jak Głażej.</div>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-41669395270427647082016-05-16T14:24:00.000+02:002016-05-29T23:53:35.137+02:00Skandal.<div dir="ltr">Pisałam już kiedyś, że największą Józefową pasją są samochody, co objawia się między innymi przerabianiem całych ryz papieru na katalog motoryzacyjny, włączając precyzyjne dzieła sztuki przestawiające samochodowe części oraz rzuty wszystkich płaszczyzn (sic!). Z tegoż powodu jednostką rysunkową są "trzy kartki" (tryptyk?) - odpowiednio opisany oraz opatrzony ikonami i indeksami wszelkiej maści. Profeska, panie.<br>
<br>
Siłą rzeczy spotkanie z innymi dziećmi jest dla Józefa źródłem cierpień, frustracji i nieporozumień. Taki z niego Werter.<br>
<br></div>
<div dir="ltr">
-Mamo, a wiesz jak Bartek z przedszkola pisze "renault"?!? - wykrzykuje wzburzony pięciolatek. - Reno! R-E-N-O! Taki duży chłopak, a tak pisze! </div><div dir="ltr"><br></div><div dir="ltr">Historia ta ma niezwykle uniwersalny epilog - Bartek, chłopak kruchej konstrukcji psychicznej, nie silił się na tłumaczenia, nie próbował argumentować. Po prostu rozbił Józefowi nos. Zdaje się, że to była inicjacja. Witaj w dorosłym życiu, Synu.</div>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-45618858305343310522016-05-13T18:50:00.001+02:002016-05-14T14:43:17.236+02:00Ostrożność profesora Bączyńskiego.<p dir="ltr">- Mamo! Mamo! - wykrzyknął syn wyraźnie tknięty przeczuciem tuż po wyjściu z domu. - Odstawiłaś moją szklankę z wodą w bezpieczne miejsce?<br>
- Yyy. No... Przecież sam odstawiłeś na stół? - zgłupiałam dość uroczo i naiwnie.<br>
- Ale mamo, ale ja chyba postawiłem ją za blisko krawędzi i boję się, że grawitacja mi ją zrzuci.</p>
<p dir="ltr">Musiałam dziecku wyjaśnić, że w domu jedyna siła, która trudni się takimi sprawami, waży 10 kg, ma na imię Drożdżówka i jest wąsatą damą. A wodę rozlewa od 15 lat, z gra(wita)cją.</p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-34517169272807672412016-04-06T17:15:00.001+02:002016-04-06T17:15:35.186+02:00Powracająca fala.<p dir="ltr">Młodzież dojrzewa - ma swój głos w dyskusjach ważnych i ważkich. Toteż w dziejowym momencie oddałam mu głos: </p>
<p dir="ltr">- Józef, w najbliższym czasie planuję większe zakupy kosmetyczne. Potrzebujesz czegoś?<br>
- Poproszę krem Vichy i perfumy. - z dziecięcą ufnością (w nieograniczone zasoby mojego portfela) odparła latorośl.</p>
<p dir="ltr">Obawiam się, że na mojego ukochanego Farenheita jest zbyt blady. Jakieś propozycje?</p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-76959346031812092722016-03-13T21:30:00.000+01:002016-03-14T00:01:37.904+01:00Antycypacja.<p dir="ltr">W ostatnim czasie, z okazji rewolucji w naszym życiu i przeprowadzki (stąd moje uporczywe: a) zmęczenie, b) milczenie, c) rozdrażnienie), pożegnaliśmy się z wieloma zabawkami, ubraniami i meblami. Część wywędrowała do piwnicy, część do znajomych brzdąców, reszta zaś poddana została recyklingowi społecznemu i za pośrednictwem olx lub fejsa wyruszyła w nieznany świat. Pobierane kwoty były niezwykle symboliczne i podyktowane cennikiem na pobliskim basenie lub w sali zabaw, tak by przyjemne (uczucie pozbycia się cholernego nadmiaru rzeczy) połączyć z pożytecznym (radość przepełniająca serce zarówno matki, jak i dziecka). Prócz oczywistej korzyści materialno-rozrywkowej, pojawiła się kolejna - życiowa mądrość, by puknąć się w łeb w czasie zakupów lub w przypadku rozterki "a może się przyda?". Przeniósłszy w rękach 5 lat życia swojego i Józkowego, postanowiłam zachować rekwizytowy umiar (przedmioty powyżej 100 g powinnam konsultować z instancją doradczą). Czuję, że potrzebne będą kciuki i esemesy o treści "pomagam". Ewentualnie wystarczy przypomnieć mi gabaryty i wagę pianina, które w trakcie odysei z trzeciego piętra do auta zasłużyło na moją szczerą nienawiść.</p>
<p dir="ltr">Niemal każde pożegnanie Józefa z zabawkami było bezproblemowe, jednak przebiegły los postanowił zorganizować naprędce niezbędny, celem potwierdzenia reguły, wyjątek. Na naszej drodze (w poprzek, wierzgając) stanął konik na biegunach. Omijany zwyczajowo szerokim łukiem, nagle wywołał w Synu wielką namiętność i pasję: <br>
- Mamo! To ja się teraz pobawię w czasy, kiedy nie było samochodów. - jak powiedział, tak zrobił. Zgrabnie dosiadł rumaka i ruszył... przez bezdroża mroźnej Szwecji. - Mamo, bo ja jestem królem Szwecji, ale nie mam miecza i nie walczę, bo nie lubię wojny, i mówię po szwedzku. - rzeczywiście zaczął bełkotać w tylko sobie znanym narzeczu. Wtem...<br>
- Rancing volvo! - wykrzyczał Król, machając wściekle rękoma.<br>
- Och, Królu! Cóż to znaczy? - zapytała Lechitka-niemota.<br>
- Że jeszcze nie wynaleźli samochodów. - odpowiedział wzburzony. </p>
<p dir="ltr">A meble ze sklejki? Królu?</p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-9532724572083582852016-02-23T16:17:00.001+01:002016-02-25T09:47:55.842+01:00O urodzie.<div dir="ltr">
Maluję się. Józek patrzy urzeczony - uśmiech od ucha do ucha, przygryza język przy każdym ruchu pędzla, poprawia lusterko. I motywuje.</div><div dir="ltr"><br>
- Mamo, jak pięknie się malujesz! Jakbyś była ł a d n ą dziewczyną! Świetnie sobie radzisz! - pozytywne wzmocnia moje próby dziecko. - Wiesz co? Najlepiej pomaluj się cała.</div><div dir="ltr"><br></div>
<div dir="ltr">
Od stóp do głów. Dobrze, że po mnie odziedziczył jeno dołek w brodzie. </div>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-36802762641002558932016-02-14T23:15:00.001+01:002016-02-14T23:39:05.488+01:00Sztuka negocjacji.<p dir="ltr">- Józek, koniec kąpieli. Masz jeszcze 2 minuty.<br>
- Nie! Proszę, jeszcze 4 minuty.<br>
- Józek, powiedziałam. 2 minuty!<br>
- No dobra, to jeszcze minuta.</p>
<p dir="ltr">Zacięty pojedynek. Godny przeciwnik. Wspaniałe zwycięstwo młodzieży. </p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-66506937481201633042016-02-09T22:56:00.001+01:002016-02-09T23:04:08.008+01:00Kto sieje wiatr...<p dir="ltr">- Mamo, a co to właściwia znaczy "megiera"? - zapytało dziecko z zacięciem słownikowym.<br>
- No... To taka wredna baba. - odpowiedziałam.<br>
- O. A mogę mówić do ciebie "megiero"? - przymilnie zaproponował.</p>
<p dir="ltr">W sumie to nawet ładniej niż, dajmy na to, "stara torbo" albo "garkotłuku". Ważne, że pasuje jak ulał. <br>
</p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-9784324359640177222016-01-28T21:51:00.001+01:002016-02-12T23:34:07.779+01:00Nieszablonowe myślenie.<p dir="ltr">- Mamo, a ja dam Agnieszce sto dziewięćdziesiąt jabłek!<br>
- A ja dam jej kolejne dziesięć jabłek. - podstępnie wykorzystuję potencjał matematyczny dialogu. - I wtedy Aga będzie miała...?<br>
- Zatrucie! - wnioskuje logicznie syn. </p>
<p dir="ltr">Stwórco, skąd? Skąd one się biorą? Te dzieci mam na myśli, nie hurtowe ilości jabłek. <br>
</p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-26376349677625022272016-01-28T00:48:00.001+01:002016-01-28T01:06:27.176+01:00Na dobranoc.<div dir="ltr">Wieczór. Czytam dziecku "Królewnę Śnieżkę". W świecie idealnym mój śliczny kanaczek usnąłby z błogim uśmiechem (w koronkowej pościeli), natomiast realia są takie, że o ile moja głowa się kiwa, o tyle on na swojej staje i bawi się w najlepsze. Niewiele myśląc, wpadam wprost w objęcia Morfeusza. Moszczę się w jego kipiących testosteronem zakamarkach, gdy ciszę przecina okrzyk: </div><div dir="ltr"><br></div><div dir="ltr">- Mamo! Mamo!!! - natychmiast otwieram oczy i siadam, jakby mi ktoś chlusnął wiadrem zimnej wody w twarz. - O, więc ty żyjesz. A wyglądałaś, jakbyś zjadła zatrute jabłko.</div><div dir="ltr"><br></div>
<div dir="ltr">Na wszelki wypadek: AAA. Na białym koniu księcia przysposobię. Tylko poważne oferty ze zdjęciem.</div>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-70513910033811010092016-01-22T11:36:00.001+01:002016-01-22T11:37:50.180+01:00Wiedza tajemna. <p dir="ltr">- Mamo, a wiesz, co jest stolicą Boliwii?<br>
- Co?<br>
- La Paz. A wiesz jak to się czyta od tyłu? - konfidencjonalnym tonem wyjawia. - Zapal!</p>
<p dir="ltr">Dziękuję. Nie palę. </p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-4808285400243663812016-01-13T21:39:00.002+01:002016-01-13T21:39:31.733+01:00Cykliści i wegetarianie.Zasypianie to czas nawarstwienia pytań kontrowersyjnych, wielowymiarowych, egzystencjalnych, ale dzisiaj... Mój mózg skulił się i chlipie w kącie (360 stopni?) czaszki:<br />
<br />
- Mamusiu, czy mogę o coś zapytać? - kurtuazyjnie zagaiło dziecko, wiedząc, że przeciąga strunę.<br />
- Pytaj. - miałam gest.<br />
- Czy jak ktoś nas ugotuje, to będziemy mięsem? - zapytał Józef nie tracąc nic ze swojej pogody ducha. Nic a nic. Jakby tego typu problemy były dla niego kaszką z mlekiem.<br />
- W zasadzie... tak. - odparłam, zbierając szczękę z podłogi.<br />
- A czemu nie ziemniakami?<br />
<br />
Otóż Synu, są i tacy, którzy są burakami. Jeszcze inni w składzie mają wyłącznie kapuściany głąb. Istnieje również kategoria cebulowa, ale o tym wszystkim dowiesz się, kiedy zaczniemy rozmawiać o polityce.<br />
<br />
<br />Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-892504901120537355.post-9550872386150151862016-01-13T09:39:00.001+01:002016-02-12T23:37:13.988+01:00O falstartach. <p dir="ltr">Dawno, dawno temu na trasie Wrocław-Oława (a może odwrotnie?) miała miejsce podróż historyczna. W rolach głównych wystąpili: Mężczyzna Wielki jak Smok, Dziewczyna oraz samochód marki polonez. Gdy odyseja nabierała rumieńców, a kultowe auto rozpędzało się do setki, Mężczyzna włączył muzykę. <br>
- Fajne. Co to? - spytała Ona.<br>
- Rammstein. - odparł On rzeczowo.<br>
- Aaa... - smutno skonstatowała Dziewczyna. - Jak Rammstein, to nie lubię.</p>
<p dir="ltr">Ta historia żyje, przekazywana z pokolenia na pokolenie, ilustrując z właściwym sobie wdziękiem moc przekonań i deklaracji. I wciąż wyciska ze mnie łzy serdecznego uśmiechu. Pozdrawiam bohaterów!</p>
<p dir="ltr">Wczoraj Syn dopisał epilog.</p>
<p dir="ltr">- Mamo, co robisz na obiad? - spytało dziecko żywo zainteresowane tematem spożywczym.<br>
- Zupę jarzynową. - odpowiedziałam szczerze jak na spowiedzi.<br>
- Ble! Fuj! Okropnie! Nie lubię zupy jarzynowej. - zademonstrował swoją niechęć Syn, załamując przy okazji ręce, robiąc miny i wystawiając język.<br>
- Poważnie mówisz? Przecież zawsze to była twoja ulubiona zupa. - nie uwierzyłam, zachowując stoicki spokój.<br>
- A, rzeczywiście. Pomyliło mi się. </p>
<p dir="ltr">Zjadł. I jestem pewna, że ma serce do Rammsteina. </p>
Lilkahttp://www.blogger.com/profile/18227926868085892273noreply@blogger.com