Piątek, godz. 18.00. Wracamy z angielskiego przez skwer - chodnik skrzy się w świetle latarni, chłodek mrozi oddechy. Gadamy o życiu, zawiłościach lingwistycznych, kibelkach. W torbie niosę dwa pączki - taka nasza piątkowa tradycja podwieczorków. Odrobina rozpusty po pracowitym tygodniu. Dostrzegam monetę, więc schylam się, podnoszę i chowam do kieszeni płaszcza:
- Widziałeś? Znalazłam grosz. Na szczęście.
- Na szczęście... - schyla się Józef. - Znalazłem patyk.
Spod szalików słychać dwa parsknięcia.