wtorek, 28 kwietnia 2015

Meandry lingwistyczne.

- Mamo, a mój land rower diskowery czterdziestka nie będzie miał dzisiaj sisia*. - oświadczył Józef ze smutkiem. Nie dziw - pogoda nie nastraja optymistycznie.
- O! Poważnie? A to on nie jest niezbędny w landrowerze diskawery czterdziestce...? - spytałam z dużą dawką uwagi i głodu wiedzy.
- Tak, jest zbędny. - odparował dzielnie atak podwójnego zaprzeczenia.

* nie mam zielonego pojęcia, co to jest. Kontekst nie pomaga, podobnie jak dziecko, które swobodnie żongluje znaczeniem słów powstałych z jego inicjatywy.

sobota, 25 kwietnia 2015

Dobry start.

Dziadek klei brelok. Butaprenem. Przychodzi wnuk. Wącha. Uśmiecha się. Konstatuje:
- Mmm. Jak ładnie pachnie klejem.

Brak-mi-słów.

Monotematycznie.

- Józef, musimy iść do tesko.
- Mamo, a pamiętasz, jak kiedyś byliśmy koło tesko napompować koła w mercedesie klasy C?
- Tak, ale to było pod Opolem.
- Ooo. A wiesz mamo, że Opole pisze się podobnie do "ople"?

A wiecie, że wszystko ma związek z motoryzacją?

wtorek, 21 kwietnia 2015

Do prostego człowieka 2

Wśród zasad panujących w naszym domu jest również bezwzględny zakaz zabawy militariami. Nie chcę, by Józef bawił się w krzywdzenie ludzi i zwierząt, toteż pistolety, czołgi, karabiny są poza zainteresowaniem, niestety - aktualnie tylko moim, bo przedszkole oferuje konfrontację z dziećmi rodziców, którzy nie zadają pytania "do kogo masz zamiar strzelać?", "kogo chcesz skrzywdzić? zranić? sprawić ból? ". Nie oceniam. W mojej naturze leży refleksja. Także dotycząca skutków takich zabaw.

Szczęśliwie przedszkolanki Józefa mają podobne poglądy. Efektem naszych jednomyślnych działań wychowawczych było triumfalne wystąpienie Józefa, kiedy przyszłam po niego do przedszkola:
- Mamo, patrz! Patrz, jaki zbudowałem wspaniały pistolander!!! - wykrzyczał, prezentując kawał solidnej broni palnej.

To nie był pistolet. Nie służył wszak do strzelania. On służył do pacyfistycznej zabawy w droczenie.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Mamooo!

- Mamooo! A jak wrócimy, to pojedziemy do Tesco, dobra? Pojedziemy do Tesco? Pojedziemy, prawda?
- Józek, ja już ledwo zipię, jestem padnięta. Chciałabym posiedzieć na tyłku.
- No, ja też bym chciał posiedzieć na tyłku. W samochodzie takim czarnym. W Tesco.

Wspomnień czar.

- Józef, a ty pamiętasz, jak byłeś kiedyś w zoo?
- Tak! I tam były takie biedne, smutne małpy. I śmierdziały.
- Yyy... A chciałbyś jeszcze kiedyś pojechać do zoo?
- Taaak! - wyraźny wybuch entuzjazmu - Świetnie! W końcu zobaczę, jak małpa sika do piwa.

Poczucie humoru jest dziedziczne.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Nasz bagaż.

Od dwóch lat rodzinnie dźwigamy ogromny ciężar - śmierć naszego dziecka. Małego chłopczyka. Jędrka. Ani dojrzałość, ani upływ czasu nie pomagają zrozumieć i przejść nad "tym" do porządku dziennego. Możemy tylko starać się żyć normalnie i dbać o pamięć tak, by nie przesłaniała "tu i teraz". Siłą rzeczy Józef dorasta w świadomości śmierci. Wie, że miał brata. Odwiedzamy go wspólnie na cmentarzu, co staje się przyczynkiem do zadawania pytań, na które odpowiedzi udzielam po omacku. Dlaczego umierają dzieci? Dlaczego ciężko chorują? Czy dzieci umierają jak dorośli? Dokąd idą po śmierci? Nie wiem.

Kiedyś moja mama powiedziała Józiowi, że Jędruś ma skrzydła i nocą frunie na księżyc, by razem z dziadkami Stanisławami łowić ryby. Niedawno w przedszkolu rozmawiałam z babcią Emilki z grupy Józia, która wspominała swojego męża zmarłego jakiś czas temu. Zatkało mnie, kiedy Józef chwycił ją za rękę i pokrzepiającym głosem powiedział: "Spokojnie, pewnie dziadek Emilki łowi teraz ryby na księżycu razem z moim bratem i dziadkiem pra".

Dziś. Ja, Wojciech-tato, Józef:
- A co będzie, jak moje serce przestanie bić? - moje na moment zamarło, kiedy to usłyszałam.
- No wiesz...
- Nie będę żył?
- No... Nie będziesz.
- A jak ty, tato, umrzesz? To co? To ja  będę bardzo płakał. I zostanę z mamą tutaj. Ale jak moje serce przestanie wtedy bić, to już nie będę wtedy płakał, bo będę razem z ciebie.

Taki mały człowiek...

Płakaliśmy.


sobota, 4 kwietnia 2015

Piękna i Bestia

- Mamo, a my jesteśmy w bajce? - spytało dziecko przy śniadaniu.
- Yyy... Jakiej bajce? O czym?
- No wiesz? O nas!
Z chęcią.

piątek, 3 kwietnia 2015

Gwoli ścisłości.

Józef przez większość swojego czteroletniego jestestwa jest dzieckiem długowłosym. W zeszłym roku w czerwcu (podczas kosmicznych upałów) postanowiłam mu ulżyć i skrócić włosy. Ponieważ nie mam wprawy... skracałam, poprawiałam, w końcu musiałam ratować wizerunek syna maszynką. I tak przed moimi oczami ukazał młodociany recydywista. Chłopiec po wszawicy. Mały powstaniec. Nawet sąsiedzi załamywali ręce i walili na oślep: "A taki był ładny! Co pani zrobiła?". Wprawdzie włosy odrosły (na kształt czeskiej fryzury piłkarskiej), ale pozostała niezmącona niechęć Józefa do zabiegów włosowych - od mycia po ścinanie. Przedświątecznie zaproponowałam wizytę w salonie fryzjerskim.
- Dżozef, a może chciałbyś przed świętami podciąć grzywkę?
- Nie! Ja chcę mieć długie włosy. Z tyłu! I z przodu! I... obok! I... obok!

A propos precyzji wyrażeń: - Mamo, poproszę wodę, bo aż się trzęsę z pragnienia.