sobota, 28 listopada 2015

Stan inwetarza.

Romantyczny obiad we dwoje. Józef dysponuje:

- Mamo, bawimy się, że jesteśmy w restauracji. Ty jesteś panią z restauracji, a ja przyjechałem na obiad moją folkswą*. - role obsadzone, nie ma na co czekać - Proszę pani z restauracji, a ja tu przyjechałem moją folkswą.
- O, to fantastycznie. Z żoną? - ciężar rozmowy przenoszę na kwestie rodzinne.
- Nie. Nie mam żony. - ucina młody kawaler.
- A chciałby pan mieć? - nie daję za wygraną, bo serdecznie dość mam rozmów o autach.
- Nie. Bo mam pojedyncze łóżko.

Bo trzeba mierzyć siły na zamiary.

* onomastyczna inwencja własna.

piątek, 27 listopada 2015

Wymyślony przyjaciel.

Od jakichś dwóch lat Józefowi towarzyszą wymyśleni przyjaciele. Na początku był Tabaluga - bajkowy smok, którego niewidzialną postać zmuszona byłam całować na dobranoc, uważać, żeby nie usiąść na nim, kiedy wspólnie z Józefem wypoczywał na kanapie, przygotowywać smocze posiłki. W razie czego Józef przypominał:
- Mamo, uważaj na tego... żółto-zielonego. - godne miał życie, choć krótkie.

Od pewnego czasu jest z nami Błażej. Postać kultowa o precyzyjnie nakreślonym życiorysie - 41 lat, żona Liliana (sic!), syn Natan. Samochód zmienia często. Pracuje ciężko. Uczciwy. Rodzinny. Długie włosy. Blondyn. Uczy się norweskiego. Jest też bohaterem - czy to uprzejmej rozmowy z sąsiadką ("A wie pani, jakie Błażej ma auto?"), czy też nowego gatunku, który pojawił się w dziecięcym repertuarze - przypowieści.

Sytuacja miała miejsce na parkingu - zwiedzamy auto kumpla, bezpiecznie od strony chodnika. Ja stoję, Józef podniecony ogląda, dotyka, przyciska. Lata jak z piórkiem. W końcu, wbrew mojemu zakazowi, obiega auto, żeby zobaczyć światła awaryjne.
- Józef, stop. Nie wolno wybiegać ci samemu na parking! Rozumiem, że chciałeś zobaczyć światła, ale powinieneś poczekać na mnie. - tak, tak. Matka-helikopter.
- Mamo, ale Błażej też kiedyś miał taką sytuację. Wybiegł na ulicę, chociaż tato mu zabraniał i jechał samochód. I wiesz co? - tłumaczy pogodnie, patrząc mi w oczy. - Przeżył. Nic mu się nie stało.

Kto sieje wiatr, zbiera burzę.

środa, 25 listopada 2015

Chochlik.

Na zajęciach z angielskiego działa system nagradzania za pozytywną aktywność naklejkami. Dziś nastała wielka rozpacz - Józef nie dostał kolejnego znaczka do swojego dziennika, bo był niegrzeczny. Łzy, smarki - 110 cm cierpienia w korytarzu wypełnionym po brzegi uczniami i rodzicami. Łagodzę, tłumaczę po raz kolejny zasady świątyni mądrości. Udaje się nam w końcu ubrać i wydostać na dwór. Przechadzamy się spacerowo i gadamy. Tym razem na zimno.

- Józef, smutny byłeś, że nie dostałeś tej naklejki?
- Co ty, wściekłem się.
- ... A co właściwie zrobiłeś? Byłeś niegrzeczny? Biegałeś po klasie?
- Mówiłem specjalnie "one carrots".

Sabotażysta.

sobota, 21 listopada 2015

List do M.

Zbliża się grudzień. Czas pierników, sprzątania, kolęd, zakupów w Biedrze, no i przybycia Mikołaja (św.), do którego Józef własnoręcznie wystosował już list o treści:
"Drogi Mikołaju proszę szczoetczke elektryczną nie chce ruzgi obeicuję być grzeczny twój Józef" (plus, dla pewności, rysunek naszego bloku podobnego do miliona bloków, ze wskazaniem naszego komina).
Czekamy teraz na pozytywne rozpatrzenie wniosku. Jedni bardziej, drudzy mniej niecierpliwie. Liczymy też, że rysunek pomoże Mikołajowi w identyfikacji miejsca zamieszkania młodocianego amatora higieny jamy ustnej.

Z okazji soboty Józef dostał do zjedzenia wyżebranego wczoraj na zakupach czekoladowego Mikołaja. Je, uśmiecha się, błysk w oku:

- Czary-mary. Mikołaj z czekolady zmienia się w prawdziwego... - niestety zaklęcie nie działa. - O nie. Chyba nie umiem czarować...

No nic. Czyli czekamy jeszcze 15 dni.

środa, 18 listopada 2015

O potencjale.

- Mamo, a jak już będziesz stara i gruba, taka okropnie, to umrzesz prawda? - tu w oczach Józka pojawiła się łzawa mgiełka, ale zwalczył ją szerokim uśmiechem. - I będę mówił znajomym, że moja mama umarła. A jak mój tato umrze, to też będę o tym opowiadał.

No. Cieszę się, że przysparzam Józiowi tyle radości. Niezmiennie jednak martwi mnie, że według dziecka mego istnieje korelacja pomiędzy wiekiem a wagą. Muszę zdwoić wysiłki (lub częstotliwość) na zajęciach o melodyjnej nazwie "sexy pupa". Niedoczekanie, żebym dochrapała się osobliwych wdzięków Balroga.

czwartek, 12 listopada 2015

Krynica.

Czytaliście kiedyś Jeżycjadę? Bo ja tak. Chętnie i regularnie. I zawsze pałałam szczerą niechęcią do genialnego Ignacego Grzegorza, który w wieku lat czterech samodzielnie czytywał na dobranoc Plutarcha lub Leśmiana (albo coś równie ambitnego). Abstrahuję od tego, że niezmiennie miałam wrażenie, że postać tego młodocianego geniusza jest wyssana z palca. Do czasu, gdy Józef całym swym jestestwem ze mnie zadrwił.

Czytam mu na dobranoc bajki, a gdy znikam za progiem, sam sięga po literaturę z serii "a dlaczego?" - fizyka, chemia, biologia dla dzieci. Alternatywę stanowią wiersze (zwłaszcza Jachowicza) lub Harry Potter. Z potrzeby serca. Bez przymusu. Zaczęło się od przeglądania obrazków, teraz ma charakter wieczornej lektury relaksacyjnej, zaspokajającej głód wiedzy.

Mamy już przesłodkie efekty:

- Mamo... Wolę, kiedy cząsteczki zupy są leniwe. Poczekam aż przestaną pędzić. A ty wolisz, jak są żwawe? - w ten iście ekspercki sposób syn zapytał, czy lubię, kiedy zupa jest gorąca. Bo on woli chłodną.

- Ojej. Przepraszam za beknięcie. To bąbelek powietrza z żołądka unosi się do góry. A jak się puszcza bąka, to bąbelek powietrza z jelit wychodzi dołem. Wiesz? - i uśmiecha się serdecznie.

Wiem, trzpiocie mądraliński.