czwartek, 28 stycznia 2016

Nieszablonowe myślenie.

- Mamo, a ja dam Agnieszce sto dziewięćdziesiąt jabłek!
- A ja dam jej kolejne dziesięć jabłek. - podstępnie wykorzystuję potencjał matematyczny dialogu. - I wtedy Aga będzie miała...?
- Zatrucie! - wnioskuje logicznie syn.

Stwórco, skąd? Skąd one się biorą? Te dzieci mam na myśli, nie hurtowe ilości jabłek.

Na dobranoc.

Wieczór. Czytam dziecku "Królewnę Śnieżkę". W świecie idealnym mój śliczny kanaczek usnąłby z błogim uśmiechem (w koronkowej pościeli), natomiast realia są takie, że o ile moja głowa się kiwa, o tyle on na swojej staje i bawi się w najlepsze. Niewiele myśląc, wpadam wprost w objęcia Morfeusza. Moszczę się w jego kipiących testosteronem zakamarkach, gdy ciszę przecina okrzyk: 

- Mamo! Mamo!!! - natychmiast otwieram oczy i siadam, jakby mi ktoś chlusnął wiadrem zimnej wody w twarz. - O, więc ty żyjesz. A wyglądałaś, jakbyś zjadła zatrute jabłko.

Na wszelki wypadek: AAA. Na białym koniu księcia przysposobię. Tylko poważne oferty ze zdjęciem.

piątek, 22 stycznia 2016

Wiedza tajemna.

- Mamo, a wiesz, co jest stolicą Boliwii?
- Co?
- La Paz. A wiesz jak to się czyta od tyłu? - konfidencjonalnym tonem wyjawia. - Zapal!

Dziękuję. Nie palę.

środa, 13 stycznia 2016

Cykliści i wegetarianie.

Zasypianie to czas nawarstwienia pytań kontrowersyjnych, wielowymiarowych, egzystencjalnych, ale dzisiaj... Mój mózg skulił się i chlipie w kącie (360 stopni?) czaszki:

- Mamusiu, czy mogę o coś zapytać? - kurtuazyjnie zagaiło dziecko, wiedząc, że przeciąga strunę.
- Pytaj. - miałam gest.
- Czy jak ktoś nas ugotuje, to będziemy mięsem? - zapytał Józef nie tracąc nic ze swojej pogody ducha. Nic a nic. Jakby tego typu problemy były dla niego kaszką z mlekiem.
- W zasadzie... tak. - odparłam, zbierając szczękę z podłogi.
- A czemu nie ziemniakami?

Otóż Synu, są i tacy, którzy są burakami. Jeszcze inni w składzie mają wyłącznie kapuściany głąb. Istnieje również kategoria cebulowa, ale o tym wszystkim dowiesz się, kiedy zaczniemy rozmawiać o polityce.


O falstartach.

Dawno, dawno temu na trasie Wrocław-Oława (a może odwrotnie?) miała miejsce podróż historyczna. W rolach głównych wystąpili: Mężczyzna Wielki jak Smok, Dziewczyna oraz samochód marki polonez. Gdy odyseja nabierała rumieńców, a kultowe auto rozpędzało się do setki, Mężczyzna włączył muzykę.
- Fajne. Co to? - spytała Ona.
- Rammstein. - odparł On rzeczowo.
- Aaa... - smutno skonstatowała Dziewczyna. - Jak Rammstein, to nie lubię.

Ta historia żyje, przekazywana z pokolenia na pokolenie, ilustrując z właściwym sobie wdziękiem moc przekonań i deklaracji. I wciąż wyciska ze mnie łzy serdecznego uśmiechu. Pozdrawiam bohaterów!

Wczoraj Syn dopisał epilog.

- Mamo, co robisz na obiad? - spytało dziecko żywo zainteresowane tematem spożywczym.
- Zupę jarzynową. - odpowiedziałam szczerze jak na spowiedzi.
- Ble! Fuj! Okropnie! Nie lubię zupy jarzynowej. - zademonstrował swoją niechęć Syn, załamując przy okazji ręce, robiąc miny i wystawiając język.
- Poważnie mówisz? Przecież zawsze to była twoja ulubiona zupa. - nie uwierzyłam, zachowując stoicki spokój.
- A, rzeczywiście. Pomyliło mi się.

Zjadł. I jestem pewna, że ma serce do Rammsteina.

piątek, 1 stycznia 2016

Spójrzmy prawdzie w oczy.

W domu moich rodziców jest tradycja obiadów noworocznych. Nieimprezowy tato, który najczęściej zasypia przed północą, wstaje o świcie, żeby przygotować wielogodzinne "coś ekstra". W tym roku padło na gęś. Józef obserwował uważnie wszystkie etapy przygotowań, w niektórych brał czynny udział, ale przede wszystkim pytał:

- Dziadku, a co to jest?
- Serca.
- A to?
- Żołądki. - w moim przewraca się na sam widok podrobów.
- A to jest... Yyy... Ciało gęsi?

Od tego czasu denaci stają mi w gardle. Dziś obiad jest wolny od nieboszczyków - wyłącznie nieczuły brokuł, złożony do piekarnika na trzy zdrowaśki.